Czuliście kiedykolwiek rozbicie emocjonalne, kiedy nie wiecie czy dobrze robicie? Czy byliście zagubieni? Ja w tym cholernym momencie mam mieszane uczucia co do sytuacji w której się znajduje. Moje ciało jest leniwe i siedzi w samolocie, który właśnie ląduje na lotnisku i nie może się doczekać spotkania z rodzinką, zaś moja dusza wyrwała się na wakacje do Honolulu i w trawiastej spódniczce tańczy taniec hula, z dala od głupich myśli, czy ktoś przyjechał mnie przywitać na lotnisku.
- Dziękujemy za wybranie naszych linii lotniczych. - słysząc głos stewardessy w głośnikach, poczułam nagły atak paniki. Mój żołądek zamienił się w skłębioną kulkę, a moje ręce zaczęły się pocić jakbym nagle znalazła się na dachu 200 piętrowego wieżowca. Odpinając drżącymi palcami pasy, bardzo powoli wstałam z fotela i na miękkich nogach, zaczęłam kierować się ku wyjściu z samolotu. Stając w przejściu, stanęłam na moment i mrużąc oczy, przed palącym lipcowym słońcem, zakryłam je choć trochę dłonią, po czym zaczęłam schodzić po schodkach na dół. Kiedy tylko znalazłam się na dole, poczułam nagłą chęć ucieczki, najlepiej na Antarktydę odnaleźć w pingwinach rodzinę. Niestety mój los, jak zawsze jest pechowy i jak bydło zostałam poniesiona, wraz z bandą dzikusów (ludzi), w stronę tunelu, który zaprowadził nas na płytę lotniska. Wychodząc przez barierki, stanęłam na moment na palcach i rozglądając się dookoła, szukałam znajomej czupryny blond włosów mojej mamy. Przygryzając nerwowo wargę odetchnęłam z ulgą na widok mamy, która ze łzami w oczach, stała oddalona ode mnie o 50 metrów i z zawziętością godną zawodowego futbolisty machała w moją stronę. Wypuszczając z ulgą powietrze, opadłam ponownie na pięty i przyspieszając kroku, już po chwili znajdowałam się w ramionach matki, które ukoiły moje zszargane nerwy i niepewność sytuacji.
- Ale z ciebie śliczna dziewczynka się zrobiła - wyszeptała cicho rodzicielka, całując mnie z czułością w czoło.
- Dziękuje za rodzicielskie kłamstwa mamuś - powiedziałam cicho, pociągając nosem, z powodu łez wzruszenia, które spłynęły po moich policzkach.
- Witaj z domu maleńka - powiedziała nagle mama odsuwając się ode mnie, przez co poczułam się mniej bezpiecznie niż w jej ramionach. Posyłając jej delikatny uśmiech, wytarłam dłońmi mokre policzki i pociągając nosem, chwyciłam rączkę mojej różowej walizki.
- Jak się czujesz? - zapytała nagle Liz, parkując na podjeździe przed domem, w którym się wychowywałam.
- Jakbym wróciła tu co najmniej po stu latach - powiedziała zdenerwowana, patrząc ze smutkiem pomieszanym z radością na znajome fundamenty i szczegóły domu, gdzie rozgrywały się najwspanialsze wspomnienia z mojego życia.
- No to idziemy - posyłając mi promienny uśmiech, ścisnęła mocno moją rękę, po czym wysiadła z samochodu, sugerując mi ruchem głowy, abym uczyniła to samo.
- Bo to niby tak łatwo - powiedziałam zgryźliwie pod nosem, po czym nadal spoconą ze zdenerwowania ręką, otworzyłam drzwi samochodu i czując na twarzy skwar upalnego słońca, wygramoliłam się z auta na zewnątrz.
- Co tak długo? - krzyknęła zniecierpliwiona mama, która znajdowała się już przy drzwiach, które otwierała za pomocą jednego z wielu kluczy, przywieszonych do breloczka ze słonikiem, który kupiliśmy jej z Lukiem jakieś 5 lat temu. Nic się nie odzywając ruszyłam w jej stronę, bardzo powolnym krokiem. Wchodząc niepewnie do domu, uśmiechnęłam się sama do siebie, czując zapach dzieciństwa, wydobywający się ze ścian budynku oraz mebli. Możecie uznać mnie za wariatkę, ale moim zdaniem każdy dom ma indywidualny zapach, który cechuje daną rodzinę w nim zamieszkującą. Nasz dom pachniał jak ciastka czekoladowe połączone z nutą róż i lawendy. Przedziwny zapach wiem, ale co tam już i tak pewnie sądzicie, że oszalałam. Patrząc z rozbawieniem na porozwieszane zdjęcia na ścianie, z czułością pogłaskałam jedno, gdzie znajdowała się cała moja rodzina. 2 letnia ja, 3 letni Luke, mama i tata oraz przecudowny Golden Retriever Książę.
- Obiad jak zawsze o 16 - powiedziała nagle mama, pojawiając się za moim ramieniem - Jak chcesz możesz iść do siebie się przespać, to był długi lot - głaszcząc delikatnie mnie po włosach, jakbym była z porcelany, odeszła w stronę swojej sypialni.
- Widzę, że nic się nie zmieniło - mruknęłam pod nosem, podążając wzrokiem za zamkniętymi drzwiami sypialni rodziców. Wzdychając głośno, zaczęłam wchodzić po schodach. Stając przed białymi, zamkniętymi drzwiami, wzięłam głęboki wdech powietrza, po czym drżącą dłonią, niepewnie chwyciłam za klamkę i naciskając ją pchnęłam drzwi aby się otworzyły. To co zobaczyłam w środku zbiło mnie z nóg. Otóż mój pokój wyglądał tak samo jak go zostawiłam. Różowo-fioletowa farba na ścianach, duże biało łóżko na środku nad którym narysowana była duża biała róża, biała szafka nocna z lampką w kształcie misia. Na przeciwnej ścianie białe biurko z masą samoprzylepnych karteczek poustawianych rzędami, a obok biurka duża biblioteczka z moimi ulubionymi książkami. Cały wystrój pokoju jednak skupiał się na ścianie z balkonem, gdzie ustawione były sztalugi oraz akcesoria malarskie. Uśmiechając się pod nosem weszłam do środka i zamykając za sobą drzwi, podeszłam do drzwi, które prowadziły do małej garderoby, gdzie oprócz wieszaków z ubraniami znajdowała się toaletka, na której stały skrzyneczki z biżuterią.
- Witaj w domu Jazzy - wymamrotałam pod nosem, głosem pełnym wzruszenia.
Czując zapach pieczonych ziemniaczków z kawałkami mięsa, poczułam się bardzo głodna. Nie zważając na to, że włosy które prostowałam przed wylotem się trochę zmierzwiły, a wygodne dresy ubrudziły delikatnie na kolanach, jak zaczarowana ruszyłam w stronę schodów które miały mnie doprowadzić do krainy jadalnianej. Jak marionetka ciągnięta na sznurkach zbiegłam na dół i obojętnie mijając salon oraz łazienkę na dole wpadłam do kuchni, gdzie mama właśnie wykładała obiad na talerze.
- Umarłam - wymamrotałam oczarowana i patrząc się jak wygłodniałe dziecko z Afryki na jedzenie, oblizałam łapczywie usta.
- Chyba ktoś tu zgłodniał - zaśmiała się Liz, po czym odwracając głowę w moją stronę posłała mi rozbawiony uśmiech.
- Nawet nie wiesz jak - wymamrotałam wpatrując się w parujące jedzenie.
- Siadaj do stołu, zaraz nałożę i przyniosę - wzdychając z rezygnacją, powlokłam się do jadalni i siadając na krześle, czekałam z niecierpliwością na talerz, który już po chwili znalazł się przede mną.
- Smacznego - powiedziała uśmiechnięta mama siadając naprzeciwko mnie.
- Merci - wymamrotałam i łapiąc za widelec, zaczęłam łapczywie jeść.
- Mamo wróciłem! - słysząc głos Luke'a przy drzwiach, zamarłam raptownie z jedzeniem na widelcu, które znajdowało się w połowie drogi do moich ust.
- Chodź tutaj - krzyknęła mama, na co ja z przerażeniem przełknęłam jedzenie znajdujące się w mojej buzi na widok Luke'a w towarzystwie Ginny i Ash'a.
- No hej - wymamrotałam cala czerwona, chowając twarz za włosami.
Przepraszam, że długo czekaliście na pierwszy rozdział ale mam mały galimatias teraz w mojej edukacji. Nie to, ze cisnęli nas z nauki to jeszcze mam praktyki dwutygodniowe oraz podpisywanie papierów na staż zagraniczny, dosłownie urwanie głowy, ale obiecuje szybką poprawę ;* Kocham was i dziękuje za każde wejście i pozostawiony komentarz ;*